Archiwum grudzień 2019
Nad Niemnem…Opowieść z piecem w tle.
50 lat z okładem minęło, kiedy odwiedziłem po raz ostatni nadniemeńskie łąki. Jeździłem tam kilkukrotnie na wakacje, a pasanie krów nad rzeką całymi dniami, pozwalało dwunastolatkowi cieszyć się niczym nieskrępowaną wolnością…Kąpiele w Niemnie, zbieranie grzybów, jedzenie przygotowywane na ognisku, zawsze wesołe towarzystwo rówieśników…Nad wszystkim czuwał duch Mickiewicza z pobliskiego Nowogródka, a całości dopełniała obowiązkowa wycieczka do Wilna i pokłon Panience w Ostrej Bramie. Eh…wspomnienia. Przez pięćdziesiąt lat człowiek niejedno widzi, i w niejedno miejsce zawita. Szczególnie podszyty wiatrem tak jak ja. Ostatnie, tegoroczne odwiedziny na terenach obecnej Białorusi potwierdziły, że nadal zdecydowanie zaliczam to miejsce do najmilszych na świecie.
Z Krzywicz pochodzi ród mojego ojca. Wieś rodzinna liczyła pół wieku temu około 1000 mieszkańców. Dziś pozostało ich niespełna pięćdziesięciu. Zadziwia jednak brak śladów porzucenia czy degradacji tradycyjnej drewnianej zabudowy. Ilość budynków murowanych można policzyć na palcach jednej ręki…i to bardzo nieuważnego podczas prac pilarką stolarza. Co się stało z resztą mieszkańców? Bardzo proste i mało efektowne jest wytłumaczenie zjawiska. Młodzież uciekła, starzy poumierali. Łąki nad Niemnem zarastają, tworząc jeszcze piękniejsze krajobrazy, pobliska huta szkła w Bierezowce wyciągnęła tych którzy nie paśli krów i nie sadzili kartoszki. W pobliżu są Iwie i Lida, więc kto chciał, ten miał gdzie uciekać. Emigracja zaczęła się jeszcze za czasów sowieckich, więc Kijów czy Moskwa, też były w zasięgu.
Na początku lat pięćdziesiątych, wieś prawie doszczętnie spłonęła. Silny wiatr szybko przerzucał ogień z jednej strzechy na drugą. Bardzo szybko odbudowano domostwa, tym razem kryjąc dachy bezpieczniejszym eternitem. Podobno większość ozdobnych ram wokół okien w nowych domach, wykonał brat ojca Włodzimierz – cieśla, kołodziej i stolarz.
Czas na piec. W domu rodzinnym był typowy ruski, z zapieckiem na którym mogły wygodnie spać dwie osoby. Ważył kilka ton. Podstawową funkcją takiego pieca było gotowanie potraw w specjalnych żeliwnych garnkach, których przykrywki służyć mogły jako patelnie. Funkcja grzewcza jest dla wszystkich jasna, ale używanie pieca jako elementu wentylacji budynku i oświetlenia w wczesne zimowe wieczory, już pewno nie dla wszystkich była znana.
Dziadek Jakub zduństwo zaszczepił trzem synom: Anatolowi, Żeni, Piotrowi. Czwarty, Aleksander, złapał bakcyla mimochodem i mimo wyższego wykształcenia, lubił czasem w glinie babrać…Trudno powiedzieć kto który piec na wsi wykonał. Można założyć, że to jednak któryś z wujków budował piec właśnie rozbierany, czy też ten "przepięknie" przyozdobiony płytkami w domu kuzyna pszczelarza.
Piece pokojowe też budowali. Głównie takie jak ten od lat nie używany, w drugiej izbie domu, tam gdzie "władza" pieca kuchennego nie miała zasięgu….. Białe kafle kwadratele były chyba jedyną wówczas dostępną opcją dla niezbyt zamożnego społeczeństwa znad Niemna.
Jak to się stało, że prawie wymarła wieś nie zapadła się pod ziemię? Nieliczne tylko domy pozbawione są opieki, a reszta wyraźnie zadbana, z wykoszoną trawą, podlanymi ogródkami. Prawdopodobnie zdecydowało to co było przyczyną jej opuszczania. Daleko od drogi, żadnych warsztatów z towarzyszącym im hałasem, cisza i lasy wokół, dostępność Dziadka Niemna, no i w końcu relatywnie niewielkie ceny za takie letniskowe siedlisko. Większość domów mimo wyprowadzki do miasta, utrzymują ludzie którzy w nich dorastali. Choćby kuzyn pszczelarz, o którym już wspominałem, a który jest lekarzem w "wielkim mieście".
Urokliwość wsi jest niekwestionowana. Dokładając sentymentalne ciągoty, więzy krwi i znużenie zgiełkiem nowoczesności, przychodzi chęć uciec w takie miejsce na zawsze!
Czas płynie wolniej, życie staje się proste, problemy maleją ….Kuchnia letnia bez pięciu ton cegieł, prawie 100 letnia nauczycielka (pamiętająca ojca), łazienka letnia bez zasłonek, płot który można spalić jak się znudzi, zamek do drzwi który ich nie zamyka….Swoja woda, róże pod oknem….
Rodzinne spotkanie musiało się odbyć w takim magicznym miejscu. Mimo ciasnoty, i pozornej niewygody. Pozornej, bo zapomnieliśmy już jak to kiedyś było, i narzekamy na to co mamy. 50 lat to pół wieku! Więc na koniec trochę bardzo prywatnych akcentów 🙂
Są plany, jest taka wola….spotkać się znów, niekoniecznie za 50 Lat.