.
Publikuję dziś jeden z fragmentów referatu, z jakim wystąpiłem na konferencji naukowo technicznej BEZPIECZNE CIEPŁO 2013. W dniach 3 – 5 października, w Prószkowie k. Opola, odbyła się pierwsza tego typu konferencja, zorganizowana przez Korporację Kominiarzy Polskich. Udział w niej wzięło wielu przedstawicieli przemysłu z branży kominiarskiej, energetycznej i wentylacyjnej oraz ludzi nauki.
Fragment ten wzbudza emocje wielu moich kolegów, postanowiłem go więc czym prędzej udostępnić szerszej publiczności, by ożywienie w branży nabrało jeszcze większego rozmachu.
Wkład kominkowy to jeden z najgłupszych pomysłów w rozwoju kultury ogniowej. Jak to możliwe, by przedmiot mojej działalności gospodarczej i rozwoju firmy, doczekał się takiej oceny? Chyba dlatego, że przejrzałem na wylot zarówno techniczny, socjologiczny, jak i mentalny charakter zjawiska. Pomysł budowy wkładu kominkowego i jego zadziwiająca kariera, cofnęły człowieka o 400 – 500 lat. Wówczas to wraz z rozwojem odlewnictwa metali zaczęto konstruować tzw. funfplattenofen (niem.). Prymitywne piece budowane z pięciu płyt żeliwnych i drzwiczek. „Nowoczesny” wkład kominkowy jaki pojawił się we Francji w drugiej połowie XX różnił się od tych prymitywnych zabytków, w zasadzie tylko konstrukcją drzwiczek. Japoński wynalazek – ceramika przeźroczysta, otworzył nowy dział w historii spalania drewna. Ignorując setki lat rozwoju zduństwa, wróciliśmy do spalania go w bardzo prosty, mało wydajny i niebezpieczny sposób. Pakowanie do prymitywnej skrzynki porcji drewna i próba spalenia go w ten sposób, nie kończy się zwykle dobrze. Prędzej czy później, prowadzi do generowania w komin temperatur dochodzących nawet do 800-900 stopni C albo kończy się próbą wędzenia opału poprzez nadmierne ograniczanie dopływu powietrza do spalania. Żaden z tych sposobów nie jest z pewnością przyjazny dla komina. By tym zjawiskom zapobiec, na drodze gazów produkowanych w palenisku, umieszcza się różne dziwne przeszkody, mające zakłócić naturalny proces spalania drewna. Próbuje się to wszystko zmieścić w pudełku wielkości analogowego telewizora, umożliwiając jednocześnie załadunek kilkunastu kilogramów drewna jednorazowo. Montuje się na drodze ognia przeróżne szyberki i deflektorki wykonane w bardziej lub mniej przemyślny sposób. Do tego pisze się instrukcję, po przeczytaniu której strach wziąć do reki zapałki. Potem jedzie to do instytutu w którym wkład kominkowy ma wytrzymać dwa tygodnie palenia, co nie ma zazwyczaj przełożenia na jego późniejsze losy. Grube uszczelki twardnieją często po dwóch miesiącach palenia u Kowalskiego, pierwszy deflektor spada po trzech, a drugi, ten wyższy, klinuje się na amen po czterech. Ciąg dalszy to uznana lub nie gwarancja, której wykonanie najchętniej przerzuca się na sprzedawcę. Powodem nie uznania gwarancji najczęściej jest stwierdzenie „zbyt mocnego palenia” w rożnych przedziwnych interpretacjach. Mam całą kolekcję takiej twórczości. W tym kilka kwiatków bardzo renomowanych firm.
Przyznać muszę jednak, że próby i efekty działań producentów wkładów kominkowych, by przeciwstawić się naturze ognia są zadziwiające. Niestety, główną przeszkodą w osiąganiu założonych celów są poczynania klienta i nietrwałość wymyślonych rozwiązań technicznych. Dlatego zbudowałem swoje laboratorium, w którym mogę sprawdzić co się dzieje z urządzeniem, w którym pali się nie tylko dwa tygodnie czy miesiąc. W tym laboratorium stwarzam warunki, z jakimi spotykam się w swojej pracy na co dzień. Warunki jakie powstają po roku czy dwóch palenia. Sporo moich uwag wykorzystuje się w modyfikacji nieudanych rozwiązań. Co ciekawe, często reklamację która ukazała problem, uznając za niesłuszną.
.