Archiwum grudzień 2011

Komin do kominka

    Komin raz po raz budzi emocje. Uważam, że dyskusje i pytania w tej ważnej kwestii, powinny być odświeżane co jakiś czas, szczególnie jeśli dotyczą kominów do kominka czy kozy.  Głównym impulsem do podjęcia  wątku była lektura treści o tym samym tytule, zamieszczonych przez wydawnictwo budowlane, po którym spodziewałem się wypowiedzi bardziej merytorycznych.. Jakoś nie mogę się przekonać do artykułów sponsorowanych, w których klepie się byle coś było. Z rażących błędów w tej publikacji wymienię trzy:
– zalecanie tej samej średnicy komina do kominka otwartego i do kominka wyposażonego we wkład,
– proponowanie odległości komina od materiałów palnych, zagrażającej pożarem,
– publikowanie nieaktualnych danych na temat minimalnej średnicy kanału dymowego lub spalinowego.

    Wesołość budzi fragment o podłączeniu kominka króćcem do komina. Zdaniem autora tekstu, będzie to wykonane prawidłowo, jeśli użyjemy atestowanych materiałów (nic o sposobach i zagrożeniach). Zachęcony lekturą, włączyłem komputer i zacząłem przeglądać publikacje, jakie mi wyskoczyły pod hasłem "komin do kominka" , w tym naszych kominkowych kolegów i powiem że "szału nie ma". Powielanie tych samych, raczej lakonicznych informacji, dość tendencyjna wiedza, bez chęci rozwoju o ostatnie lata doświadczeń.
    Drugą przyczyną podjęcia tematu, są spekulacje na temat temperatury dymu, który wlatuje do komina, czyli nazwę to mądrzej "temperatury pracy komina". Zgadzam się ,że zbyt niska temperatura wpuszczana do przewodu kominowego, rodzi problemy z kondensatem . Nie zawsze, ale często jest to wynikiem za niskiej temperatury spalania drewna już w samym palenisku. Kondensat zawiera wówczas spore ilości niedopalonych związków, osadzających się na ściankach komina. Komin może się zapchać lub wybuchnie w nim pożar. Zabierający głos w sprawie komina, zamiast argumentów, zamieszczają informacje, które obfitują stwierdzeniami: "za mała , za duża temperatura" bądź "niska" , "wysoka temperatura", nie podając jednak żadnych wartości. Postaram się to w takim razie uzupełnić. Wartości, o których napiszę, są bardzo przybliżone . Szczególnie skrajne: najwyższa i najniższa, budzą zawsze sporo kontrowersji, gdyż czasem, specyficzne warunki spalania powodują, że można je znacznie przekroczyć. Temperatura pracy komina powinna być wyższa od 100 o C, natomiast przekraczać nie powinna 500 o C. To proste stwierdzenie, wymaga oczywiście komentarza. Na razie  powiem tylko, że te temperatury pozwalają kominowi pracować w miarę prawidłowo, ale pamiętać musimy, że im bliżej którejś z granic, tym większe prawdopodobieństwo zakłócenia tej pracy lub szybszego zużycia. Od zasady tej są wyjątki. Zacznijmy dalsze rozważania od temperatury najniższej. Przyjąłem temperaturę 100 o C, jako dolną granicę zapewniającą ciąg grawitacyjny w przewodzie kominowym. To bardzo ogólna teoria, odnosząca się do najczęściej występujących warunków, w jakich budujemy kominki (6-8 mb komina o średnicy 180-200 mm). Wspomniałem o tym, że zejście poniżej 100 st C, może niszczyć komin i są wyjątki. Niszczący jest kondensat, który wytwarza się podczas występowania punktu rosy. Zjawisko w kominkarstwie i zduństwie mało znane, ale popularność kominków z
płaszczem wodnym, spowodowała, że zaczęło to i nas dotyczyć. Kominek z PW to w zasadzie nie kominek, tylko kocioł CO, któremu w drzwiach zamontowano szybę. Producenci montujący wentylatory na wlotach powietrza do paleniska, wydają się potwierdzać tę opinię. Pomijając fakt dziwnych dźwięków, jakie towarzyszą rozkoszowaniu się widokiem ognia, wentylator pozwala na pracę komina w temperaturach, które określa się mianem zaniku ciągu. Sytuację pogarsza możliwość palenia mokrym drewnem, które bez wspomagania wentylatora po prostu by zgasło. Zjawisko znane, wielokrotnie opisywane nie tylko w kontekście kominów, ale np. pieców węglowych.
    Mimo stosowania, w ostatnim czasie, bardzo wydajnych i oszczędnych konstrukcji kominkowych, uważam, że zjawisko destrukcji komina w niskich temperaturach, nas, budowniczych kominków, nie powinno niepokoić. Oszołomów palących mokrym drewnem, blokujących dopływ powietrza do spalania zaraz po dołożeniu drewna jest coraz mniej . Kotłownie w salonach z piecami CO wspomaganymi wentylatorem to też nisza. I tu przejdę do wyjątków. Skutecznie można zabezpieczyć się przed niszczeniem komina przez niską temperaturę , stosując nowoczesny materiał do jego budowy. Mam na myśli okładziny z szamotu (rury szamotowe z kominów systemowych) i stali szlachetnej. Temat rzeka, szczególnie, że to bardzo często pułapka. Brak kontroli i czyszczenia zawczasu, może doprowadzić do pożaru sadzy, a to jest zazwyczaj wyrok dla komina. Wyrok nie pozostawiający złudzeń. Jeden porządny pożar sadzy w kominie systemowym, to dyskwalifikacja komina z dalszej eksploatacji. To, że komin wytrzymuje pożar sadzy jest prawdą, potwierdzoną gwarancją producenta. Pytanie , ile pożarów sadzy ?
    O dolnej granicy już trochę było. Teraz górna. Ciągowi kominowemu wzrost temperatury nie zagraża. Zbyt duży, w odróżnieniu od za małego, łatwo opanować. Moderator ciągu jest w stanie skutecznie zmniejszyć go nawet do 50 %. Przyjmuję 500 o C jako granicę wytrzymałości komina. Obserwacje, jakie prowadzę od blisko ćwierć wieku, zdają się potwierdzać sygnały z rynku. Przepisy, instrukcje obsługi urządzeń grzewczych i kominów, wymieniają tę cyfrę coraz częściej. Od kilku lat prowadzę własne badania, zaczęło się od ciekawości – teraz to już małe amatorskie laboratorium. Jeden komin wytrzyma 400, inny 600 o C, prawda jest taka, że powyżej tej średniej , kominy ceramiczne zaczynają pękać. Problem pojawił się w zasadzie wraz z wymyśleniem wkładu kominkowego. Argument, że dobrze wybudowany komin z cegieł wytrzymuje setki lat, może być prawdziwy ,pod warunkiem, że nie dotyczy wkładu kominkowego. Te skrzynki do spalania drewna, zrobiły zawrotną karierę . Przyciągnęły do branży mnóstwo przypadkowych ludzi, których mało obchodzi co tak naprawdę się w tej skrzynce dzieje. Liczy się wzrost statystyk sprzedaży. A dzieją się rzeczy zgodne z naturą drewna. Niestety, nie są to dobre wieści dla komina, a i samej skrzynki często też. Temperatura spalania drewna, przy prawidłowym i naturalnym dostępie powietrza, dochodzi do 1000 o C. Przyjmuje się, że najlepsze warunkispalania drewna to 600 – 900 o C. Drewno spala się w tych warunkach czysto, bez wydzielania sadzy i toksyn . Oczywiście trzeba założyć wilgotność w granicach dwudziestu paru %. O co więc w tym wszystkim chodzi ? Dlaczego z jednej strony dążyć, by nie przekroczyć 500 o C, z drugiej rozsądek podpowiada spalanie w temperaturach znacznie wyższych ?
    Pozwolę sobie na hipotezę, z którą nie musicie się zgadzać. Nie tylko sprzedażą i montażami zajmują się często przypadkowi ludzie. Takie okoliczności towarzyszyły zapewne początkom produkcji wkładu kominkowego lub – jak kto woli – kasety. Setki lat człowiek budował urządzenia grzewcze , które osiągały w palenisku temperaturę nawet 1000 o C . Zduni doskonalili sztukę budowy coraz  zmyślniejszych konstrukcji grzewczych. Udoskonalane paleniska produkowały  coraz więcej energii. Nigdy jednak, taka energia nie trafiała do komina! I nagle moda na żywy ogień w domu, wynalezienie ceramiki przeźroczystej (szkło Robax), uruchomiło produkcję  stalowych i żeliwnych skrzynek, w których liczył się głównie widok ognia. Ludzie, którzy znali się na produkcji doskonałych urządzeń grzewczych, rozumiejąc naturę drewna, drwili sobie początkowo z tych poczynań, nie wierząc, nie przypuszczając nawet, że wkrótce produkcja irracjonalnych urządzeń pójdzie w setki tysięcy sztuk rocznie. Teraz po latach, do branży wchodzą Ci, którzy zbyt późno zobaczyli, że zepchnięto ich na boczny tor, a początkowi dyletanci, odrobili lekcję z teorii spalania drewna, lub zatrudnili fachowców. Sygnały z rynku zaczęły docierać do świadomości budowniczych kominków, potem do producentów. W krajach rozwiniętych sprawą zajął się ustawodawca, głównie po sygnałach od kominiarzy i straży pożarnej. Próbuje się to pomału ogarniać, porządkować, uświadamiać zagrożenia. Mam chyba w tym swój udział. Polska jest niestety na szarym końcu tych ruchów. Nie można tego powiedzieć o polskiej produkcji. Tu stajemy się potentatem, w większości na poziomie podobnym do rodzimej motoryzacji. 
    Granice zostały wyznaczone, to może podam optymalną temperaturę pracy komina . Zakładam, że jest to 200 o C. Są ośrodki preferujące temperaturę wyższą, i takie ,które zadowalają się niższą. Nie pamiętam jednak, by te wartości różniły się więcej niż o 50 stopni, od tej, którą założyłem. Dane te należy odnieść do zduństwa , zduństwa nowoczesnego i branży kominkowej pod wszelkimi możliwymi postaciami. Są oczywiście wyjątki, np niektóre kominki z PW czy piecyki na pelet. Ale do rozważań z kominiarsko-zduńskiego punktu widzenia, musimy na razie te wynalazki pominąć.
Temperatura 150 o C zapewnia w miarę przyzwoitą ciepłotę komina, świadczy o dobrej sprawności urządzenia grzewczego, nie powoduje wytrącania kondensatu z dymu i z pewnością nie spowoduje jego pękania. 250 o C w kominie, pozwala przypuszczać, że wymienione wcześniej warunki zostaną zachowane, ale dodatkowo świadczy o dokładniejszym spaleniu w palenisku toksyn i sadzy. Dla mnie to informacja, że urządzenie odbierające ciepło ze spalin, nie zostało przewymiarowane. Kontrola tych procesów i wiedza na ich temat, pozwala na prawidłowe konstruowanie palenisk,
wkładów kominkowych i innych "cudaków", w których spalamy drewno. Wyższe temperatury, nawet o 200 o C, nie stanowią problemu dla prawidłowo wybudowanego komina, świadczą też często o niezłym spalaniu opału. Nie są jednak korzystne z ekonomicznego punktu widzenia. Po co puszczać w komin 400 o C, jeśli dla prawidłowego funkcjonowania konstrukcji wystarczy 200 o C ? Pomiaru dokonuję na wyjściu dymu z urządzenia grzewczego do kanału dymnego. Podane wartości są najwyższymi osiągniętymi temperaturami z jednego cyklu. To, że w międzyczasie notujemy w kominie dużo niższe odczyty, jest bez znaczenia. Dobrze jest, jeśli wartość bardzo zbliżona do odpowiedniej, pojawiła się krótko od inicjacji ognia (10 – 20 min ). Dogasanie paleniska, ze spalonym częściowo opałem, może się odbywać w coraz niższej temperaturze , panującej w kominie.
    Na koniec dzisiejszych wywodów, małe podsumowanie. Większość kominków montowanych w Polsce w myśl zasady : wkład kominkowy + metr lub półtora metra rury przyłączeniowej, oddaje do komina co najmniej 400 o C. Każde ostrzejsze przepalenie w takim urządzeniu, to pewność, że przekroczyliśmy granicę wytrzymałości komina.  Po 10 minutach od rozpalenia,  do komina trafiają gazy, które przy założeniu że palimy suchym drewnem, mają temperaturę 500 – 600 o C. Jeśli spełnione są warunki odpowiedniego dozowania powietrza do spalania i nie mamy zbyt dużego ciągu kominowego, po kolejnych 5 – 10 minutach  temperatura  wzrasta nawet do 800 o C. Co dzieje się z cegłą klasy 150 w takim momencie, gdy materiał w wychłodzonym kominie, ma temperaturę 10 – 20 o C ? Jaką wytrzymałość musi mieć pierwszy element komina systemowego, który wykonany jest z masy szamotowej grubości 2 cm ?  Pisałem kiedyś, że sytuacja taka, nie zawsze ma miejsce. Dzieje się tak jednak w większości kominków, gdyż tylko urządzenia konstruowane  z uwzględnieniem przekazanej dzisiaj wiedzy, potrafią sprostać temu wyzwaniu. Mówiąc o urządzeniach, mam na myśli:

–  wkłady i paleniska skonstruowane odpowiednio do tych warunków,
–  konstrukcje zduńskie (piece, kanały dymowe, masy akumulacyjne),
–  kominy o odpowiedniej konstrukcji.

    Praktyka ostatnich dwudziestu lat dostarczyła nam niezły bagaż doświadczeń z wszelkiej maści kominami. Okupione to było potężna dawką niepewności, rozterek i bojów z inwestorami, producentami, kominiarzami i wykonawcami. Wnioski są proste. Ze wszystkich materiałów jakich człowiek do tej pory używał do budowy komina – stal sprawdza się najbardziej. Nie jest to takie proste jakby się wydawało,  więc będę się starał przy czasie przybliżyć. Oczywiście interesuje mnie tylko komin do kominka. Kominka opalanego drewnem!
    Jaka stal? To temat na pracę magisterską, a chyba i tak przekroczyłem dzisiaj limit „czasu na antenie”. Produkcja stali rozwinęła się dużo wcześniej niż nastąpił rozwój naszej branży. Dawno temu wyodrębniono pierwiastki, których dodanie potrafi stworzyć materiał odporny na wiele zagrożeń. Jednym gatunkom stali szkodzi chlor, innym temperatura. Są gatunki nieczułe na kwas, i takie, którym ufają kosmonauci. Kiedyś o przydatności stali decydowała grubość. Teraz decyzję o jej zastosowaniu podejmuje inżynier, który nie przysnął na którymś z wykładów w swojej uczelni. W przypadku rur do komina grubość jest często mniej ważna od składu chemicznego użytego stopu. Na chlorze grubość nie robi większego wrażenia. To tylko kwestia czasu, kiedy 2–4 mm blacha kotłowa czy kwasoodporna zamieni się w sito. Temperatury nie boją się natomiast blachy cienkie nawet jak listek – 0,1 mm. Wiedza o specyfice procesów zachodzących w palenisku, składzie chemicznym opału, o wpływie tych czynników na dalszą drogę produktów spalania, pozwala obecnie w miarę precyzyjnie dobrać rodzaj komina. Myślę, że przy obecnej wiedzy, czas odstawić na boczny tor wykonawców proponujących kwasówkę do pieca miałowego, a ceramiczny komin systemowy do kominka puszczającego „całą parę  w gwizdek”.
 

Zmagania z drewnem

 Dwie ostatnie zimy nauczyły pokory niejednego chojraka. Tych od kominków szczególnie, zarówno klientów jak i wykonawców. Globalne ocieplenie spłatało psikusa nie tylko ekologom. Dostało się też kominkom, tym kiepsko wykonanym i z nie najlepszych materiałów. Miejmy nadzieję, że wnioski zostaną wyciągnięte i trochę „bylejakości” ulegnie poprawie. Na moim podwórku też rewolucja. Na szczęście nie z marną jakością ma związek. Drewno – to będzie temat, który sam się odezwał. W zasadzie prawdziwa zima wezwała go do odpowiedzi.

  Drewna Ci u nas dostatek. Po wszystkich kątach naustawiane są stosy, kopy czy sągi połupanego, wysezonowanego, dobrej jakości drewna. Jest tego ze 150 mp, więc ilość niebagatelna. Tu płotek, tam wiata, gdzie indziej sztapel. Gdzieś trzeba to upchnąć. Jak na firmę kominkową przystało, w sezonie grzewczym zużywamy ok. 40 – 50 mp drewna spalanego w kilku, lub okresowo kilkunastu kominkach. Ogrzewam w ten sposób budynki firmowe jak i prywatne. Tu koza, tam płaszcz wodny, gdzie indziej pieco-kominek, a i otwarty się trafi – ruch w interesie jest spory bo i w laboratorium sporo idzie. Interes dla drwala oczywiście – dostawcy drewna.. 15 lat wyznawałem teorię, która zresztą sprawdzała się świetnie w tym czasie. Teoria przekazana niejednemu klientowi głosiła, że drewno sezonować można pod chmurką, bez żadnych zadaszeń. Wystarczy pod koniec lata trochę (z planowanego zużycia) schować pod wiatę czy do szopy. Było to 5 – 10% zapasów przeznaczonych na dany rok. Rezerwa ta używana była w dni niepogodne, kiedy deszcz lub zadymka utrudniała czerpanie „spod chmurki”. Rozpogodzenie było sygnałem do brania drewna bezpośrednio z niezadaszonych stosów. Wystarczyło odrzucić kilka klocków z góry, tych ośnieżonych lub zmoczonych deszczem. Pod spodem zawsze znajdowaliśmy w miarę suche drewno. Drewno ze stosów trafiało do pomieszczeń kominkowych zawsze trochę wcześniej, a nie bezpośrednio „przed spożyciem”. Drewno wniesione na kilka dni przed jego wykorzystaniem „przyzwyczaja się do palenia”. Po dwóch dniach znikały ewentualne ślady deszczu czy śniegu. Po 4 – 6 kolejnych wilgotność drastycznie spadała ze średniej wartości 20% do 12 – 16%. Rozpalanie i palenie drewnem o wilgotności poniżej 14% to bajka.

15 lat nam się udawało, aż tu bęc. Trzy odwilże jednej zimy, po obfitych opadach, spowodowały, że drewno przemokło do samego dołu. Był nawet moment, że lód posklejał niektóre stosy tak, że trzeba było zrezygnować z ich zasobów. Na szczęście ostatnia odwilż była na tyle

skuteczna, że sytuacja uległa poprawie. Poprawę sytuacji przyniósł również … zakup brykietu. 150 mp drewna na placu, a ja daję zarobić brykieciarzom !

  Pamiętam jak z politowaniem patrzyłem na klientów, którzy nie biorąc sobie do serca moich porad inwestowali w solidne wiaty na drewno. W tym roku pojawią się więc i u nas kolejne inwestycje i zmiana krajobrazu. Plandeki i folie to zło konieczne, i nie w moim stylu. Na pewno nie dam się nabrać na nową drewutnię bo … zaraz wpakuję tam kominki. Dwie już tak skończyły – jako magazyny. Myślę o daszkach na już istniejących solidnych podporach.

 

Teraz trochę praktycznych porad. Było już o tym, ale wciąż aktualne. Drewno wysezonowane to mniej więcej dwa lata. Wnosimy do domu i buch do pieca. Pali się dobrze, ale jeśli jest taka możliwość to warto poczekać. Drewno dobrze wysezonowane po wniesieniu do domu w ciągu kilku dni obniży swą wilgotność o kolejne kilka procent. Takie drewno zapala się znacznie łatwiej. Szczególnie jest to ważne u tych właścicieli kominków, którzy nie mają talentu pirotechnika lub instalacja nie jest do końca właściwa. Czy to komin za krótki, czy kalenica dachu za daleko, a czasem przewód spalinowy za wąski lub kominkarz coś sknocił. Jeśli do tego dojdzie niezbyt dokładnie wysuszone drewno – powstaje mieszanina prawie wybuchowa. Na dymieniu, na szczęście, się kończy (ładne mi szczęście!).

Takie dosuszone w mieszkaniu drewno wymaga nie tylko mniejszych zdolności palacza. Zużywa się mniej podpałki, mogą to być polana o większych gabarytach, a o mniejszym problemie z brudzeniem szyby i czystym spalaniu też wspomnę. Politowanie, tym razem słuszne, budzą „palacze”, którzy od gazet próbują rozpalić drewno wyjęte z siatki. Siatka kupiona na CPN-ie lub w Supermarkecie. Na tym drewnie (drzewie !– bo drewno to drzewo uśmiercone i pocięte) jeszcze pół roku temu wrony siedziały 15 metrów nad ziemią. Drewno to syczy przy dokładaniu i z zakładanej przyjemności czy kontemplacji robi się zadyma i …. plucie po kątach (dymem).

Pisałem kiedyś praktyczne porady jak postępować z drewnem, które ma cieszyć, a nie doprowadzać do rozpaczy. Od tego czasu wody juz trochę upłynęło, więc warto powtórzyć, tym bardziej że człowiek ciągle się uczy i sporo nowych doświadczeń mam znów za sobą. Podpałka im drobniejsza na początek, tym łatwiej i przyjemniej bawić się ogniem. Potem, po 2-3 minutach, kilka grubszych kawałeczków, a gdy te się zajmą (po 5-10 minutach) dokładamy dopiero wielkość „supermarketową”. Jeśli ktoś pali grubymi klocami, te zajmą się po 10-15 minutach, więc dokładanie ich od razu może „zadusić” ogień. Są oczywiście ludzie, którzy potrafią wpakować wszystko od razu i bez problemu spalić. Sam do nich należę, ale nie każdy musi być piromanem.

Mówiąc o nowych doświadczeniach wspomnę że palę też naprawdę wielkimi klocami drewna i jest to najlepszy opał w moim wszystkożernym płaszczu wodnym. Kłopot przy dokładaniu, ale częstotliwość mniejsza, mniej jest też pracy z łupaniem. Natomiast piece kumulacyjne najbardziej lubią opał dobrze rozdrobniony. Ma się spalić szybko i intensywnie. Duże nadzieje pokładam w opale widocznym na jednym ze zdjęć. Odpadki z fabryki, gotowe do użycia, w korzystnej cenie i schnące (sezonujące się) znacznie szybciej.

Mam nadzieję, że tych z Państwa, którzy nie mieli pojęcia o zawiłościach z przygotowaniem opału i celebracją ognia, zmusiłem przynajmniej do zastanowienia. Nie będą może zwalać winy za problemy z paleniem w swoim kominku na wykonawców, czy producentów. Natomiast mam świadomość, że ci ostatni, którzy powinni uczyć klientów obchodzenia się z ogniem i drewnem, wielokrotnie o tej sztuce wiedzy nie mają.